Pewne jak w banku czy…Niepewne jak w banku
Wszystkie największe kryzysy ekonomiczne ostatnich 150 lat nie wybuchłyby z taką siłą, gdyby nie chciwość i bezkarność ludzi kierujących bankami
Kryzys ma tę zaletę, że rzeczy głęboko skrywane wychodzą na jaw i świat okazuje się zupełnie inny, niż nam się zdawało. W 2012 roku lista największych banków świata prezentowała się jak spis niebezpiecznych dla otoczenia recydywistów. Najsławniejszemu wśród nich – Goldman Sachs, udowodniono m.in. udzielenie rządowi Grecji pomocy w fałszowaniu statystyk budżetowych, dzięki czemu państwo to ukryło długi i weszło do strefy euro. Kosztów tego wydarzenia nadal nikt w Europie nie potrafi obliczyć.
»Iluzja pieniądza na przykładzie batonika Mars
Równocześnie Goldman Sachs wspólnie z innymi amerykańskimi gigantami bankowości inwestycyjnej: Citigroup, Morgan Stanley, i wieloma pomniejszymi bankami wciskali niemal każdemu dorosłemu Amerykaninowi kredyty typu subprime, windujące ceny nieruchomości do absurdalnego poziomu. Eksplozja bańki spekulacyjnej w 2008 r. rzuciła światową gospodarkę na kolana. Z kolei angielski bank Barclays parał się przez lata fałszowaniem stawek LIBOR do spółki z co najmniej dwudziestoma innymi, równie szanowanymi instytucjami, wśród których były m.in.: niemiecki Deutsche Bank, amerykański JP Morgan i Citibank. Dzięki zawyżaniu LIBOR-u, który wyznacza wysokość oprocentowania wszystkich kredytów, banki do 2007 r. pomnażały zyski kosztem klientów. W czasie kryzysu zaniżały tę stawkę, by przekonać inwestorów o swej znakomitej kondycji finansowej.
Wykaz oszustw stale się wydłuża. W tej sytuacji zagadką pozostaje, czemu ludzie wciąż ufają bankowcom? „Nie trzeba podkreślać, że to banki dostarczały pieniędzy na sfinalizowanie spekulacji każdorazowo poprzedzających krach” – zauważa John Kenneth Galbraith w książce „Pieniądz. Pochodzenie i losy”. I ta prawidłowość się nie zmienia, bo w przypadku sukcesu zyskuje bank, a gdy dochodzi do klęski, koszty płacą jego klienci oraz podatnicy.
Grynderska apokalipsa
Państwo nie może przeszkadzać głupcom w pozbywaniu się ich pieniędzy – oświadczył wiosną 1873 r. Rudolf von Delbrück, ucinając monity posłów żądających ograniczenia spekulacji na berlińskiej giełdzie. Szef Kancelarii Rzeszy, któremu Otto von Bismarck powierzył nadzorowanie polityki ekonomicznej, uznał, że problem sam się rozwiąże.
W Europie Środkowej trwała prawie dekadę fantastyczna koniunktura gospodarcza. Najpierw Austria po wielu reformach przekształciła się w 1867 r. w federację austro-węgierską, tworząc jednolity obszar wolnego handlu. Od tego momentu liczba spółek notowanych na wiedeńskiej giełdzie wzrosła ze 154 do 376. Jeszcze szybciej rosła gospodarka Niemiec. Kanclerz Bismarck po wojnie z Francją wyegzekwował od pokonanego wroga kontrybucję w wysokości 5 mld franków w złocie (dziś byłoby to szacunkowo ok. 150 mld dolarów). Taki zastrzyk kapitału sprawił, że miliony obywateli postanowiły zostać inwestorami, co przyniosło w Niemczech oraz Austro-Węgrzech złote czasy dla banków grynderskich.
Słowo „Gründer” oznacza w niemieckim „fundatora”. Banki nowego typu zajmowały się zakładaniem przedsiębiorstw, budową linii kolejowych oraz grą na giełdzie. Wszystkie przedsięwzięcia finansowali de facto klienci, powierzając oszczędności instytucjom obiecującym duże zyski. W zaledwie trzy lata banki grynderskie wprowadziły na parkiet giełdy w Berlinie ok. 900 nowych spółek, zbudowały 20 tys. km linii kolejowych, a niemiecki kapitał ruszył na podbój Austrii i innych krajów. Ekspansja trwała, dopóki nie zabrakło gotówki na dalsze inwestycje i podtrzymywanie giełdowej hossy. Bismarck chciał, by marka mogła skutecznie konkurować z brytyjskim funtem. Dlatego wprowadził parytet złota, co uniemożliwiało dodruk pieniądza. Krach wisiał w powietrzu, i to w przededniu wiedeńskiej Wystawy Światowej.
„System finansowy zamarł w oczekiwaniu otwarcia wystawy, która, jak wówczas uważano, na podobieństwo deus ex machina uratuje sytuację w jakiś bliżej niesprecyzowany sposób” – zapisał Charles P. Kindleberger w książce „Szaleństwo, panika, krach. Historia kryzysów finansowych”. Cesarz Franciszek Józef w otoczeniu koronowanych głów z całej Europy otworzył ekspozycję w piątek 1 maja 1873 roku. Pięć dni później mały francusko-węgierski bank z Pesztu, zamiast wypłacić swoim klientom dywidendy w wysokości 12,5 proc. wkładów, czym skusił sporo inwestorów, ogłosił utratę płynności. Na wieść o tym ludzie zaczęli wycofywać oszczędności z innych banków. Lawina ruszyła. Kolejnemu piątkowi nadano miano „czarnego”, bo upadłość ogłosiło ponad 20 banków inwestycyjnych, a policja tuż po godzinie 13. musiała zamknąć budynek giełdy i usunąć z niego wszystkich ogarniętych histerią inwestorów.
»Historia wielkich bankructw: Hiszpania prowadzi
W ciągu następnych dni zbankrutowało jeszcze 50 banków grynderskich, a finansowe tsunami dotarło do Berlina. W Niemczech bankowy krach uderzał w cały przemysł. Plajta zagroziła nawet największemu w Europie koncernowi Alfreda Kruppa, zatrudniającemu ponad 70 tys. robotników. Gigant przetrwał jedynie dzięki temu, że właściciel zastawił cały majątek, by zdobyć gotówkę na bieżącą działalność. Narastający kryzys we wrześniu doprowadził do załamania na nowojorskiej giełdzie, a potem dotknął niemal wszystkie kraje. „Tysiące ludzi, którzy się przed niedawnym czasem mienili bogatymi, od razu zubożało, bo papiery stanowiące dawniej bogactwo w ich ręku w jednej chwili straciły swą wartość, której też nigdy odzyskać nie zdołają” – donosił 13 października 1873 roku ukazujący się w Warszawie tygodnik „Nadwiślanin”…………